Tego dnia kwietniowe słońce wstało nad Krainą wyjątkowo wcześnie, jakby wyczuwało doniosłą atmosferę nadchodzących godzin. Wylało swe świetlne promienie na Wzgórza, przejrzało się w wodach Wielkiej Rzeki, przebiło przez liście Klonowego Parku, by prześliznęło się po marmurowym parapecie w Sali Perłowej królewskiego pałacu, by spocząć na jedwabnej, zastanawiająco pustej poduszce, jednej z wielu zdobiących łóżko księżniczki Mi.
Zaiste mimo wczesnej pory księżniczka była już na nogach od dłuższej chwili, przechadzając się nerwowo wzdłuż sypialni z taką intensywnością, jakby chciała wychodzić dziurę w mozaikowej posadzce. Trudno jej się dziwić, nie co dzień kończy się dwanaście lat. W Krainie znaczyło to bowiem, że Księżniczka jako następczyni tronu, jest już na tyle duża, by objąć władanie nad częścią Krainy. Małą, bo składającą się zaledwie z kilku wiosek Wschodniej Prowincji, ale jednak własną.
– A niech mnie! – mruknęła Mi, przydeptując połę szlafroka i o mało nie lądując jak długa na zimnej podłodze. – Moje własne księstwo! Nie mogę się doczekać. Och, to będzie najbogatsza i najszczęśliwsza część Krainy, albo nie nazywam się Mi!
Księżniczka ubrała odświętne suknie, odczekała nerwowo jeszcze kilka chwil, aż gong wezwie mieszkańców pałacu na śniadanie, po czym popędziła ile sił do Sali Jadalnej. Wyhamowała przed samymi drzwiami, wygładziła szaty, odchrząknęła znacząco, po czym weszła.
– Mi, słońce – powiedział łagodnie Król, spoglądając na swoją jedyną wnuczkę. – Rozumiem Twoje podekscytowanie, ale nie sądzisz, że władczyni nie powinna jeść z odrobinę większą godnością?
Zaśmiał się cicho i wytarł kleks owsianki z ucha księżniczki. Mi z trudem przełknęła wszystko, co wpakowała sobie do ust.
– Przepraszam, dziadku, po prostu już nie mogę się doczekać. Zobaczysz, będziesz ze mnie potwornie dumny! Już mam tysiąc planów, co tam zrobię, tylko…
– Spokojnie, dziecko, spokojnie. – Król oparł się wygodnie na krześle. – To będzie twoje księstwo, którego masz bronić i chronić, nie traktować jak zabawkę. Władza to też wielka odpowiedzialność.
– Mhym – mruknęła mi, wydłubując kawałek rodzynki z między zębów. – Będę pamiętać. Czy mogę już iść? Ceremonia już za kilka godzin! – po czym nie czekając na odpowiedź, popędziła do swojej komnaty.
Ceremonia była przepiękna. Poddani licznie zgromadzili się na placu przed pałacem, urządzono jarmark, strzelano fajerwerkami. Wszędzie słychać było śmiechy i pieśni, a rześkie kwietniowe powietrze sprawiało, że każdy miał poczucie, że oto idzie coś świeżego i nowego. Stojąc dumnie wyprostowana w swych najlepszych sukniach Mi przysięgła dbać o swych nowych poddanych, być mądrą i roztropną oraz stawiać ich dobro ponad swe zachcianki. Król, próbując ukryć wzruszenie, przekazał jej w jej ręce klucz do bram jej nowego księstwa. Wszyscy wiwatowali, a najznamienitsi obywatele przynieśli podarki dla nowej władczyni. Król wyznaczył także jednego ze swych doradców i zwrócił się do księżniczki.
– To jest Bo, służył wiernie u mego boku, widział czasy dobre i złe, moje decyzje słuszne i niemądre. Zawsze ci doradzi, ale nigdy nic nie nakaże. Zawsze decyzje należą do Ciebie. Bądź rozsądna, Mi. Ufam ci.
Trzy dni później księżniczka siedziała w swojej nowej letniej rezydencji i buszowała w podarkach otrzymanych na ceremonii. Nic ciekawego, pomyślała, kilka grubych ksiąg, pióra z egzotycznych ptaków, papeteria… W zamyśleniu otworzyła ostatnią paczkę, przysłaną jej przez Króla. W środku znalazła cztery ogromne, ale bardzo staroświeckie wazy.
– To najbrzydszy prezent, jaki dostałam – żachnęła się Mi. – Dziadek mógł mi dać coś lepszego, powóz albo chociaż szybkiego konia… Wyrzućmy je. Są stare i nie podobają mi się. W moim księstwie nie może być nic tak brzydkiego!
– Ależ, księżniczko – przemówił Bo. – Jeżeli Król ofiarował Ci te wazy, to znak, że uznał, iż będą Ci potrzebne. Nie postępuj pochopnie.
– Bo, nie chcę ich w swoim pałacu. Są zupełnie nie w modzie. Wyrzuć je!
– Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość.
Mijały dni, a Mi wprowadzała coraz więcej zmian w swoim księstwie. Rozkazała obsadzić połowę pól kwiatami, dać każdemu dziecku w wioskach pakunek pełen słodkości oraz urządzać huczne festyny dla swych poddanych. Któregoś dnia zarządziła, mimo protestów Bo, by rozebrać wał dzielący wioski od Wielkiej Rzeki.
– Zasłania nam Wzgórza – powiedziała. – Chcę by moi poddani mogli oglądać wschody słońca nad Rzeką i Wzgórzami, to piękny widok, uczyni ich szczęśliwymi.
Rzeczywiście lud z wiosek należących do Mi weselił się i bawił, pracując lekko i otrzymując sporo racji z królewskich spichlerzy. Poddani uwielbiali swoją księżniczkę, a ona czuła się szczęśliwa na swym beztroskim kawałku Krainy. Jednak jej radość nie trwała długo. Pod koniec lata Krainę zalały ulewy, jakich nie pamiętano od wielu lat. Deszcz padał i padał, kwiaty zgniły na polach, a nieliczne zasiewy, zebrane naprędce, wkrótce nie starczyły, by wyżywić ludność wioski. Mi zarządziła opróżnianie swoich zapasów, jednak było to za mało. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Pierwszego dnia jesieni Bo zbudził ją przed świtem.
– Księżniczko. Rzeka wylała. Wioski stoją pod wodą. Lud twój uciekł na wyżynę, lecz nie ma co jeść i gdzie spać. Stracili swe domy.
– Bo! Jak to? Przecież nigdy nie mieliśmy tutaj powodzi!
– Chronił nas wał, królewno. Może zasłaniał wschody słońca, ale bronił wioski przed wezbraniem Rzeki. Ubierz się, pani. Musimy ratować twoje księstwo.
Przez wiele godzin Mi próbowała zaradzić katastrofie, przyjmowała swych poddanych do rezydencji, organizowała dla nich ubranie i żywność, jednak nie mogła już odwrócić powodzi. Zrozpaczona i wściekła z powodu swojej głupoty wzięła do ręki pawie pióro i napisała list do Króla.
– Dziadku, może ty coś poradzisz… Byłam taka nierozsądna, skupiając się na zabawie. Proszę, pomóż! – przywiązała list do nóżki tresowanego gołębia i wypuściła ptaka w ciemną noc.
Następnego dnia obudził Mi tętent kopyt na dziedzińcu. Z pałacu przybyła grupa konnych, z samym Królem na czele. Władca czekał na księżniczkę na szczycie jednej z wieżyczek.
– Potworna sprawa – powiedział cicho. – Och, Mi. Teraz twoje księstwo wygląda jak brudny staw!
– Przepraszam, dziadku – zapłakała Mi. – Proszę, chcę to naprawić, tylko nie wiem jak.
– Moja mała, spróbujemy coś poradzić. Poproś proszę o magiczne wazy, które dałem Ci w prezencie, gdy otrzymałaś ode mnie ziemie.
– Wazy? Magiczne? – jęknęła Mi. – Och, dziadku! Nie mam ich! Były takie brzydkie i niemodne… Kazałam Bo je wyrzucić… Teraz wszystko już stracone!
– Nie wszystko – odezwał się cichy głos. Bo wyszedł z cienia z pogodną miną i skinął królewnie pojednawczo głową. – Wybacz mi, pani, ale nie wyrzuciłem ich. Schowałem je bezpiecznie, bo czułem, że przydadzą się w złej chwili. Nie miej mi za złe tego nieposłuszeństwa. Zaraz każę je przynieść!
Brodząc w zimnym błocie księżniczka, król, Bo i kilku silnych pomocników przeszło przez zalane pola, ciągnąc za sobą wózek z wazami. Król kazał rozdzielić je i nabrać nimi wody z czterech najbardziej zalanych części księstwa. Mi ze zdumieniem patrzyła jak woda z pól i wiosek wlewa się do waz niekończącym strumieniem, aż wszyscy stanęli na zupełnie suchej ziemi.
– To niesamowite! Dziadku, skąd…? Jak…?
– Moja mała, gdybyś choć przez chwilę przestała patrzeć na ten prezent, jak na coś niemodnego, a zapytała czym jest i do czego służy, wiedziałabyś, że te wazy są zaklęte – w czasie ulewy zbiorą wodę, a w czasie suszy podleją zbiory. Nie wszystko, co starsi ci przekazują, musisz odrzucać, mimo że na pierwszy rzut oka nie pasuje to już do twojego świata. A teraz chodźmy, Mi. Czas sprowadzić twoich ludzi do domów.
Księżniczka Mi rządziła swoim małym księstwem jeszcze wiele lat, tym razem rozsądnie i przezornie. Odbudowała wał, nauczyła się, że zabawa musi iść w równowadze z pracą, a także doceniała zdanie bardziej doświadczonych. A kiedy Król był już bardzo stary i zmęczony, z radością uczynił Mi Królową całej Krainy, w której panowała długo i szczęśliwie.